Follow your dreams.

7 września 2015

Manhattan, Tobay Beach i Pennsylwania

Ostatnie półtora tygodnia minęło mi bardzo ciekawie. Świętowalam urodziny mojej hostki na Manhattanie, byłam w dwa dni w Pennsylwanii we wesołym miasteczku, poznałam wele świetnych nowych ludzi z różnych części świata! Wszystko tutaj różni się diametralnie od tego co było w Waszyngtonie.. Poczynając od rodziny kończąc na mieście. Ale to dobre zmiany. Każdy stan USA jest wyjątkowy na swój sposób, a będąc w NY mogę powiedzieć, że czuję taką 'typową Amerykę' jaką wyobrażałam sobie jeszcze przed przyjazdem tutaj haha!



A, tak o Broadway'u mówiąc to dopisałam sobie kolejną pozycję do mojej Bucket List. Tak bardzo zamarzyłam zobaczyć występ na Broadwayu, jednak koszt biletu sprawił, że poczekam z tym marzeniem do zimy... kto wie, może skuszę się na jedne ze światecznych show!



Dwa tygodnie temu rodzina zabrała mnie ze sobą do muzeum World Trade Center. Nigdy nie interesowałam się historią tego , dopiero po wizycie w tym muzeum zaczęłam zdawać sobie sprawę z powagi tej tragedii, która miała miejsce 11 września 2001 roku.. swoją drogą za 4 dni rocznica.


Wczoraj, wraz z kilkoma innymi dziewczynami z okolicy, wybrałyśmy się na Time Square, gdzie odbywal się festiwal brazylijski. Mega atmosfera, pomimo że (niestety) brazylijskich korzeni nie posiadam to bardzo udzielił mi się nastrój ludzi wokół ubranych w zielono-żółto-niebieskie kolory :-)


Smutna część życia następuję wtedy, kiedy wydajesz swoje ciężko zarobione pieniądzę na coś czego jeszcze nie próbowałaś w  nadziei, że będzie dobre jednak po kilku łykach stwierdzasz, że zaraz zwymiotujesz i z ciężkim sercem wyrzucasz.. tak właśnie było z mlekiem kokosowym :l



Zatrzymałyśmy się też  na chwilę w Central Parku. Cudowne miejsce!


A teraz coś specjalnie dla tych, którzy 1 września wrócili do szkół ;-D


Okazało się też że nawet w Nowym Jorku mogę czasem poczuć się czasem jak w słonecznej Kalifornii i szczerze zaczynam dostrzegać coraz większe podobieństwa. Owszem, Kali to Kali: jedyna, niepowtarzalna, ale nie licząc palm spędziłam dni mogąc wygrzewać się na plaży w blasku upalnego słońca i myślę, że nic więcej mi do szczęścia nie potrzeba...


I na koniec wspomnienie z wizyty w wesołym miasteczku Hershey położonym w Pennsylwanii... z pewnych względów wolę chyba zabawę w takim parku z przyjaciółmi :-D

21 sierpnia 2015

Nadchodzą zmiany..

Nawet nie wiecie ile bólu sprawiła mi ta przerwa w pisaniu ( I dwutygodniowa przerwa na instagramie i snapchacie ahh!). Jeśli chodzi o sprawy blogowe to po części było to spowodowane moją osobą... Otóż za każdym razem (a było ich 3) wybierając się do Seattle chcąc porobić zdjęcia na bloga musiałam albo nie naładować aparatu albo nie włożyć karty do niej! Hej! Przecież moje włosy są brązowe! xD Na szczęście po długim, dogłebnym sprawdzaniu mojego aparatu, sprawdzaniu czy aby ta naładowana bateria i karta w urządzeniu nie są tylko moim złudzeniem, udało mi się pomyślnie zrobić pare zdjęć...nietety akurat wtedy pogoda nie wypaliła...Rada dla mnie na przyszłość: nie rozstawać się z aparatem, bo nigdy nie wiadomo kiedy nadarzy się okazja na dobre zdjęcie. Także do poprawki!

Dobra, a teraz do rzeczy. PRZEPROWADZAM SIĘ! Wracam do nieco chaotycznego, ale równie niesmaowitego jak Seattle, Nowego Jorku. Przyznam się, że ostatnie dni.. ba, prawie dwa tygodnie, były jednymi z najgorszych dni w moim życiu. Stresowałam się jak nigdy. Na szczęście koniec końców wzystko wróciło do normy, a ja zaczynam życie w nowym mieście, w nowym domu, z nowymy ludźmi. Souds great!

Ale w ogóle czemu się przeprowadzam? Ci, którzy pamietają moje poprzednie posty wiedzą jak chwaliłam swoich starych hostów jacy to oni są cudowni i w ogóle. Zdanie nadal podtrzymuję, rodzina ta jest świetna, wciąż się lubimy i jet mi trochę ciężko się z nimi rozstawać. Niestety pewne powody zadecydowały, że wpadłam w ten przeklęty rematch i już byłam bliska powrotu do Polski :o Na szczęście wszystko teraz zaczyna się na nowo układać, a ja wciąż dziękuję mojej starej hostce, że w jakimś tam stopniu przyczyniła się do tego, że rodzina z NY wybrała mnie spośród trzech innych dziewczyn ;-)

Na dole zdjecia z kilku ostatnich tygodni pobytu w Waszyngtonie: pochmurne Seattle i sloneczne North Bend ;-)
















25 lipca 2015

Fakty i mity o Ameryce + instagramowy mix

W sobotę jadę poraz czwarty do Seattle i obiecałam sobie, ze w końcu wezme ze sobą aparat i porobię zdjęcia na bloga. A jest czego! Wspominałam jak niesamowitym miastem jest Seattle? Czuję się jakbym mieszkała w tym miejscu przez kilka lat, a nie kilka tygodni *.*
Dzisiaj mija dokładnie 2 tygodnie odkąd przyjechałam do rodziny. Przygotowałam mały post o tym, co udało mi się zauważyć do tej pory w życiu typowych Amerykanów. Będzie to raczej zbiór kilku dziwnych, zaskakujacych rzeczy niż takie typowo suche fakty, mam nadzieję, ze się Wam spodoba. A żeby troszkę wzbogacić treść, w tekst wplote kilka moich zdjęć z instagrama ;-)

    1. Ludzie.

Dobra, przyznaję. Amerykanie to naprawdę przyjazny i bardzo pomocny naród. Ludzie zagadują z byle powodu, panie przy kasach pytają się jak minął ci dzień, a jak jeszcze ktoś się przypadkiem dowie, że jesteś z innego kraju to już w ogóle stajesz się oblegana przez tłumy xD Kurde, to jest strasznie fajne! Smutne, że w Polsce nie praktykujemy takiego zachowania, życie mogłoby stać się bardziej kolorowe jakby ludzie obdarowywaliby się choćby miłym uśmiechem, ot tak, bez powodu. Kilka dni temu, jadąc autobusem z Seattle do North Bend natknęłam sie na bardzo ciekawe zjawisko, które nigdy wcześniej nie było mi znane. W autobusie siedzę sobie ja, z samego przodu, zagapiona w okno (Niestety polska 'otwartość' nadal mi się udziela) i facet o azjatyckich korzeniach z samego tyłu. Nagle do autobusu wchodzi jakiś koleś i jeszcze nie zdążył usiąść, a już zapytał kolegę z tyłu o mecz z poprzedniego dnia. Kilka zdań i panowie już siedzą sobie razem, wyglądając przy tym jak starzy, dobrzy znajomi. Wyobraźcie sobie, ze taka sytuacja ma miejsce w Polsce.. Ciężko prawda? ;-D


(Zdj. po prawej: ja trzymająca lemoniadę ze Starbucks'u w Seattle, zdj środkowe: stary szkolny autobus, który napotkałam w moim miasteczku, kosze na śmieci dosknonale oddają klimat zdjęcia <ironic>, zdj. po prawej: słynna kafejka 'Twede's Cafe' znana z serialu tv  'Miasteczko Twin Peaks').


    2. Jedzenie.

Gdzie robią najgorsze, najnudniejsze i najbardziej niezdrowe jedzenie na świecie? Domyślcie się. Po pierwsze: rozkład posiłków. W Ameryce jedzą śniadanie, lunch (ok.12 am) i dinner (nie wiem czy mam to nazwać obiad czy kolacja?) (ok. 17) z czego lunch jest często rozmiarów naszego polskiego obiadu, jednak  warto zauważyc, że to jednak 'dinner' jest u nich najwiekszym posiłkiem w ciągu dnia.
Czemu najnudniejsze? Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że przecież w Stanach na półkach sklepowych można znaleźć wszystko. I tak faktycznie jest. Mimo to, ludzie nie kłopoczą się z gotowaniem, lodówki zapełnione po brzegi jedzeniem, a ja i tak codziennie od dwóch tygodni jem na śniadanie płatki z mlekiem lub jajka, na lunch penaut butter and jelly, tosty z serem, a na obiad kurczaka. Ok, może zdarzą się wyjątki, kiedy zjem chicken nuggets, hamburgera lub spaghetti ale powiedzmy sobie szczerze... jest źle ;P
A, wspomnę jeszcze tylko o wszechobecnie obecnym gotowym jedzeniu. Odkad tu przyjechałam nie widziałam jeszcze na oczy mąki ;_; Nawet ciasto na naleśniki mają już gotowe w proszku. I nienawidzę tutejszego chleba.. rozumiem żeby maślana bułka była słodka, ale żeby chleb z ziarnem tez?! A, no i tęsknie za dobrym serem :-(
Wiem, że w tym punkcie za bardzo narzekam, no ale siła wyższa ;-D Naprawdę nie da się pochwalić tutejszej kuchni.



(Zdj. po prawej: zrobione kilka tygodni temu, w samolocie do Seattle, zdj. środkowe i zdj. po prawej - typowe amerykańskie śniadania).


    3. Tryb życia

Nie dam rady odpowiedzieć ogólnie jak Amerykanie spędzają wolny czas. Jasne, że zależy to indywidualnie od osoby co więcej nie poznałam ludzi tutaj jeszcze na tyle, by rozpisywać sie na ten temat. W tym punkcie zmierzam do jednego konkretnego zagadnienia, a mianowicie: Czy ludzi tutaj naprawdę są tacy otyli? Cóż, istnieje spory kontrast pomiędzy tutejszymi ludźmi: od przesadnie otyłych do wysportowanych i szczupłych. I żadna grupa nie występuję u nas tak licznie w Polsce jak właśnie tutaj. Po moich 'długich' dwutygodniowych obserwacjach mogę stwierdzić, że ludzie tu (Przynajmniej w WA) dzielą się na trzy grupy: pierwsza to ludzie, którzy lubią jeść, druga to ludzie, którzy lubią jeść, ale nie chcą przytyć więc chodzą na siłownie żeby utrzymać sylwetkę, trzecia grupa to ludzie, którzy dążą do doskonałego ciała. Tak więc owszem, w PL rzadko kiedy można spotkać naprawdę otyłe osoby, ale tak samo rzadko można spotkać 40-latki z ciałem modelki xD Tutaj obie grupy występują bardzo licznie.


(Zdj. po lewej: ja, zdj, środkowe: piękny wodospad w sąsiednim miasteczku Snoqualmie, zdj. po prawej: od niedawna zaczęłam uczyć się japońskiego, narazie jestem przy Hiraganie i jak dotąd bardzo mi się to podoba ;3).

    4. I co jeszcze?

To było ogólnie teraz kilka ciekawostek, które zaskoczyły mnie na miejscu.
  • Toalety w miejscach publicznych, takich jak np. centrum handlowe, są strasznie obskurne. Niedość, że ciasne to pomiędzy drzwiami są duże szpary, a kabiny są tak malutkie, ze prawie można zobaczeć kolana osób w drugiej kabinie hahah xD
  • W TV co drugi program to program poświęcony osobom medialnym. Czy naprawdę aż tylu Amerykaninów obchodzi życie Kardashian'ek? 
  • Większość jeździ tutaj na automatycznej skrzyni biegów, ja sama, będąc w Stanach, spróbowałam jazdy na automacie po raz pierwszy i baaardzo mi się to spodobało. Jest to dla mnie nie lada ulatwienie, bo, jako typowa kobieta, zdecydowanie za kółkiem nie czuję się jak ryba w wodzie ;-D
  • Zauważylam kontrast pomiędzy jazdą w Nowym Jorku/ New Jersey, a jazdą w Seattle/ North Bend. Ludzie w NJ są bardzo nerwowi za kierownicą, a przy tym kompletnie omijają przepisy. Mają również do perfekcji opanowany wjazd w najmniejszy zakamarek wolnego miejsca podczas stania w korku xD W WA ludzie jeżdżą na luzie i są jakby bardziej ostrożni.
  • Kolejna sprawa drogowa. Wyobrażacie sobie, że po tym, co oni nazywają 'highway' jeździ się 30 mph, czyli niecałe 50 km/h?! I czy ktoś wyjaśni mi dlaczego tak jest? Czasem nawet nie zauważę, kiedy z 50 kmh dojdzie mi do 70 kmh i gdyby nagle w poblizu znalazła sie policja to skonczylabym z wyrokiem ;_;
  • Jedzenie jest tu niemal w prownywalnej cenie do polskiego jedzenia. Dla przykladu za paczke mms zapłacimy 4$, jednak inaczej rzecz ma się do elektroniki. Dobrego laptopa można już kupić tutaj za 200$ :>
  • W Stanach na każdym kroku czuć zioło. Czy to Nowy Jork, czy Seattle, a nawet ścieżka hikingowa w środku lasu... Wszędzie xD



(Zdj. po prawej: kolejne selfie, zdj. środkowe: diabelski młyn w Seattle, zdj. po prawej: znowu ja i znowu selfie, tym razem z kija xD Btw na tym zdjeciu wyglądam, jakbym przed chwilą zjadła cytrynę :3).

14 lipca 2015

Uroki Waszyngtonu

Mija już równy tydzień odkąd wsiadłam w samolot i wyleciałam spełniać marzenia ;-D Teraz, po trzech dniach w Nowym Jorku, jestem już u rodzinki i muszę Wam powiedzieć, ze jest naprawdę dobrze! Szczerze? Nigdy bym nie pomyslała, ze będzie aż tak dobrze! Tyle się nasłuchałam jak to bywa u host rodzin aupairek i byłam, lekko poddenerwowana opcją rematchu (tj. zmieniania rodziny). Jakby tego było mało, moja własna rodzina wcale nie próbowała mi tego wyjazdu ułatwić.. Wciąż powtarzali ile ja się tu jeszcze napłaczę, ile się napracuję i przemęczę. Jednak ja od początku ich nie słuchałam, do końca wyjazdu wierzyłam w to, ze będzie dobrze. Fakt, minął dopiero jeden tydzień, ale już mogę stwierdzić, że moje pozytywne myślenie, które miałam jeszcze przed przybyciem do USA się nie zmieniło. Zdałam sobie sprawę, że to nastawienie do danego zadania sprawia, że staje się ono dużo prostsze do zrealizowania!
Nie chcę zaczynać bredzić bez sensu, po prostu próbuję powiedzieć, że nie należy się martwić na zapas! Jeśli w mojej głowie krążyłyby te same myśli, które krążyły w glowie mojej najbliższej rodziny, pewnie zrezygnowałabym z wyjazdu albo wyjechałabym trzęsac się ze strachu na każdym kroku przed urojonymi bez sensu w głowie myslami ;-)
W poprzednim poście było tak troche na szybko, teraz chciałabym Wam co nieco przybliżyć moje ostatnie kilka dni ;-)
Nadal ciężko jest mi w to uwierzyć, ale po szkoleniu gdy nadszedł czas wyjazdu do rodzin, posród tych wszystkich przerażonych twarzy, ja nie zestresowałam się ani razu. Całe 6 godzin podrózy do Seattle nie mogłam się doczekać, aż w końcu ujrzę TEN dom, w którym spędzę nabliższy rok.
Na lotnisku przywitał mnie host z najstarszą, jedenastoletnią córką. Nie było jakiegoś specjalnego przywitania, mimo to od samego początku bardzo mi się spodobali.

Do mojego nowego domu przyjechałam już późnym wieczorem, dzieci i hostka spały, kobieta obudziła sie tylko na chwilkę by mnie przywitać i powiedzieć co i jak. Także tego pierwszego dnia nie byłam do końca usatysfakcjonowana. Jednak później bylo już tylko lepiej...
Przez ostatnie 5 dni bardzo dobrze zdązyłam poznać już moją nową rodzinkę. I naprawdę widzę same plusy! Rodzice są wyluzowani, a przy tym pomocni i wyrozumiali. Dzieci są grzeczne, słuchają co się do nich mówi i myślę, ze mnie polubiły :-) Za każdym wybieram się z nimi na wycieczkę, by jeszcze lepiej móc poznać okolicę. Wspinałam się juz po górach, byłam na wycieczce w Seattle (polecam RideTheDuck dla wszystkich, którzy chcą odwiedzic to miasto haha! Takiego świetnego oprowadzania po mieście to ja jeszcze w życiu nie miałam!), próbowałam gry w golfa i testowalam różne nowe, ciekawe smaki ( yup, jak dotąd nie mialam okazji spróbować krewetek, ostryg czy mięsa lamy xD). Bywają tez fajne wieczorki, kiedy siadamy wszyscy przy Monopoly, czy też przy ognisku i poznajemy się bliżej. To właśnie przy tym drugim hości zaproponowali mi przyjazd mojej rodziny (tzn. mamy, taty i siostry) na święta tutaj, co mnie ogromnie ucieszyło! Jednak nadal czekam na decyzję ze strony mojej rodziny i nie nastawiam się też na to tak bardzo, bo wiem jak ciężko jest zdobyć wizę turystyczną :/. Anyway uważam, że to bardzo miło z ich strony i okropnie to doceniam!










Tsaa, spamuję zdjęciami w większości z tego samego miejsca ale to tylko dlatego, że nie zabieram aparatu wszędzie ze sobą ;-D Co do mojego miejsca zamieszkania jestem bardzo zadowolona. Hości się śmieją, że przeniosłam sie z domu do domu i tak, jest w tym trochę prawdy (mała miejscowość, jezioro, góry, sąsiedztwo oddalone od siebie) ale nie przesadzając :-D Mam doskonałe połączenie Seattle, bo 20-30 minut drogą szybkiego ruchu i już jestem w mieście! 
To co kocham w North Bend to to, że na każdym kroku można spotkać dzikie zwierzęta. Patrzę się przez szklane drzwi mojego domu i widzę zajace albo sarny i to jest niesamowite! Na noc hości muszą nawet zamykać dom na klucz, bo grasują kojoty i niedźwiedzie xD 


(gdyby nie ten płot to zdjęcie byłoby idealne xD)

Dzisiaj w końcu udało mi się odważyć i wsiąść za kierownicę samochodu z automatyczną skrzynią biegów. Byłam troszke nerwowa, bałam się, ze coś źle pójdzie i  mnie odeślą. Jednak kolejny raz nie zawiodlam się na moim hoście, za każdym razem mnie chwalił i mówił, ze dobrze mi idzie (Nawet jak zaparkowałam pomiędzy dwoma miejscami xDD) i to jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że o rematchu nie ma mowy! ;-)
Pamiętacie, że moja hostka pracuje w domu? Jeszcze niedawno myślałam, że to okropna wada, teraz nie zamienilabym się za nic w świecie! Jest to dla mnie duuże ulatwienie, bo zawsze coś podpowie, coś pomoże,, jeśli oczywiście ma czas ;-)

Oh! Jeszczę muszę się czymś pochwalić. Za niedługo wykreślę kolejną pozycję z 'The Bucket List' a mianowicie lot na paralotni! Jest to hobby mojego hosta i mówi, ze z przyjemnością mnie ze sobą zabierze. Już nie mogę się doczekać! ;-D

I na końcu pytanko dla tych, którzy dotrwali do końca. Ekperymentuję z filtrami i zastanawiam się jak wam się podobaja takie wybledzone zdjęcia? Dajcie znać! ;-)